Stali na parkingu, było już zupełnie ciemno i jedyne światło, które niemrawo oświetlało ich sylwetki, co chwilę gasło. Lampa była zepsuta od dłuższego czasu i Anka zdążyła przywyknąć. Oparła się o swój stary samochód, włożyła ręce głęboko w kieszenie i wbiła wzrok w ziemię. Czuła, że na nią patrzy i ją lustruje. Stał naprzeciwko niej, wydawał się nieco zirytowany słabym światłem, ale nie rezygnował z wpatrywania się w nią. Nie spuszczał z niej wzroku, śledził każdy jej ruch, nawet najmniejszy, zupełnie jak dziki kot śledzący swoją ofiarę. Zachowywał się jakby miała zaraz odskoczyć i znowu zniknąć z jego życia. „Głupie” – pomyślała Anka lekko zakłopotana sytuacją. Sięgnęła do torebki i nerwowo szukała papierosów. Już je ma, ale jeszcze potrzeba zapalniczki. O, jest. Spojrzała na niego. Stał w lekkim rozkroku, z rękami założonymi na piersiach i lekko przechyloną głową. Nie widziała jego oczu, ani wyrazu twarzy, ale czuła, że jest zadowolony. Pokręciła chwilę papierosem między palcami, włożyła do ust i odpaliła. Zaciągnęła się głęboko by po chwili, delektując się, wypuścić grubą chmurę dymu. Lubiła palić chłodnymi wieczorami, nieokreśloną radość sprawiał jej dym wypuszczany z płuc. Lubiła gdy było go dużo i długo trwało zanim cały wydmuchała. Chwila przerwy i kolejne zaciągnięcie.
– Znów zaczęłaś palić? – zapytał.
Wyrwana z zamyślenia spojrzała na niego zdezorientowana. „Jakie znów?” – myślała. Faktycznie, paliła kiedyś przez jakieś 8 lat, z roczną przerwą, by w wieku 21 lat ostatecznie rzucić. Teraz miała 31 lat i od pewnego czasu wróciła do nałogu. Nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Zawsze lubiła palić. Każdy ma jakieś słabości…
– Jak widać. – odpowiedziała chłodno.
– Kiedy zaczęłaś?
– Kiedy dowiedziałam, że umrę. Jak umrę. Że umarłam. Takie tam…
– Jak mogłaś dowiedzieć się jak umrzesz?
– Nie tylko jak, ale też kiedy. – powiedziała zaciągając się, zupełnie spokojnie. Spojrzała na żarzącego się papierosa i dodała – To mnie nie zabije.
Znów zapanowała cisza. Nie miała ochoty na tłumaczenie przyczyn i daty jej śmierci. Nie miała ochoty spowiadać się ze swojego życia, ani wszystkich wyniszczających nawyków, którym oddawała się z zapamiętaniem. Autodestrukcja zawsze była jej dziwnie bliska, choć nie prezentowała osobowości typu border-line, była raczej psychicznie stabilna, nawet nudna. Zgasiła butem niedopałek i podniosła z ziemi. Nie lubiła śmiecić. Westchnęła, potarła dłonie i zaplotła ręce na wysokości biustu. Długo już tak stali i zrobiło jej się zimno.
– Zostawię dziś samochód na parkingu, wrócę taksówką. Jeśli nie masz nic przeciwko, to zrób to samo. Pójdziemy do pobliskiego baru na drinka.
Zdziwił się bardzo. Kilka lat temu niespodziewanie zniknęła z jego życia, dokładnie w dniu gdy chciał jej powiedzieć jak bardzo ją kocha. Dziś znalazł ją w barze ze striptizem, do którego zaszedł tylko dlatego, że jego przyjaciel miał wieczór kawalerski. Podeszła do nich w skąpym stroju i zapytała co sobie życzą do picia. Była dużo chudsza niż ją pamiętał dlatego w pierwszym momencie jej nie poznał. Jego uwagę zwróciły jej tatuaże. Miała ich kilka, w różnych miejscach. Odruchowo spojrzał na stopę, zawsze patrzył na stopy kobiet, bo miał nadzieję, że kiedyś odnajdzie ją po tatuażu. I tak też się stało. Obsługująca ich kobieta miała taki sam tatuaż jak jej, ten który tak mu się podobał i który tak dobrze pamiętał. Wiedział już, że to nie może być przypadek. Kiedy wróciła z drinkami pochwalił jej tatuaż. Powiedział, że jego pierwsza miłość miała taki sam… Zarumieniła się, uśmiechnęła, ale odeszła bez słowa. Później omijała ich stolik. Zauważył ją, gdy wychodziła z baru. Wstał, poszedł za nią. Złapał ją na parkingu. Wiedział, że ona wie kim jest. Nie wyglądała na zachwyconą tym spotkaniem, dlatego tym bardziej zdziwiła go propozycja pójścia na drinka. Nie poszli do tego samego baru, w którym się spotkali. Niedaleko był zwyczajny bar, w którym grała cicha muzyka, kelnerki były ubrane i żadna kobieta nie wiła się na rurze. Usiedli przy stoliku w kącie. Ona zamówiła piwo, on po namyśle zrobił to samo. Siedzieli przez chwilę w ciszy. Tu przynajmniej było nieco jaśniej, więc mógł się jej przyjrzeć. Była faktycznie chudsza niż pamiętał, ale wciąż całkiem ładna. Wyglądała na zmęczoną. Ponownie zapaliła papierosa i z ciężkim westchnieniem wypuściła dym.
– Pewnie się nie spodziewałeś, że znajdziesz mnie w takiej spelunie. – uśmiechnęła się smutno. – ja też nie.
– Za to masz seksowne wdzianko – zażartował, choć trochę niefortunnie. Uśmiechnęła się.
I tak milczeli. Patrzyli gdzieś przed siebie, niby znudzeni, niby zachowywali się jak dobrzy znajomi, którzy nie muszą w kółko gadać, by czuć się swobodnie.
– To jak umrzesz? – wypalił, bo nie mógł już wytrzymać. Ta kwestia boleśnie drażniła jego umysł.
Spojrzała na niego zdziwiona. Westchnęła, upiła łyk piwa, znów westchnęła. Zirytowanym wzrokiem przebiegła po innych gościach baru. W końcu spojrzała na niego. Wyraźnie zła.
– Ja już umarłam, nie widzisz tego? Nie widzisz, że to tylko ciało, że w środku nie ma już Ani, zniknęła, odeszła. Zostało to. To, kim to ciało było, kiedy je znałeś, już dawno umarło. Wiesz przecież, że każdy ma jakieś ograniczenia. Ciężar bagażu, który niesiemy czasem nas przytłacza. Powoli tracimy dech, ale ciągle idziemy przed siebie. Za marzeniami! Bo warto. Tchu coraz mniej, nogi grzęzną w błocie, bagaż ciąży okropnie. Prawie się dusisz, dosłownie wypruwasz żyły… ale idziesz. Aż padasz. Twarzą w błoto. I nie ma obok nikogo, kto mógłby ci pomóc. Kto mógłby ten bagaż lekko unieść, tak chociaż byś przez chwilę mógł pooddychać. Płaczesz, ale tak bardzo cicho, w sobie, bo wstyd tobie głośno. Obok leży wielu tobie podobnych, patrzysz na ich bagaże z przerażeniem, bo są znacznie większe niż twój. I nikt się nie marze. Leży też kilku słabeuszy, z maleńkim bagażem, którym się dziwisz, że nie idą dalej… A ich oczy są takie puste. Smutne. Niczyje. Nie szukają już nikogo, nadzieja gaśnie z każdą godziną.
Patrzył na nią jak na wariatkę. „Trudno – pomyślała. I tak mi wszystko jedno. Jeśli nie teraz, to nie powiem tego nikomu nigdy i wszyscy będą płakać, gdy to ciało umrze. Ktoś musi wiedzieć, że jestem martwa. Bo jeśli nie teraz, to już nigdy. Ucieknie.”
– Tak było od zawsze. Są ludzie i są atrapy. Tacy, co to idą, robią co muszą, wracają do domu i płaczą. Płaczą suchymi łzami, niemym krzykiem. Rozumiesz?
Pewnie, że nie.
– Dobrze, powiem to tobie inaczej. Zupełnie prosto. Najzwyczajniej w świecie pęknie mi serce. Na drobniutkie kawałki, których już nigdy nie da się pozbierać. Mi pęknie serce…